wprawdzie mój przykład dotyczy końcówki XIX w (ok.1880r.) ale..
moja prababka poznała swojego męża będąc na służbie w odległości ok 90 km od domu rodzinnego ( Borzęcin k/Warszawy - wieś Żelazna pow. Grójecki). Również mnie zainteresowało jak to mogło się odbywać i znalazłam doskonały opis u Oskara Koleberga - Mazowsze : obraz etnograficzny. T.1
Polecam, mi to pomogło wyobrazić sobie jak się poznali i skąd się tam wzięli
-- Post scalono 14 sty 2014, 12:45 --
cytat z Kolberga
W okolicach Warszawy, gospodarze godzą wspólnie pastuch a na cale lato dla gromadzkiego bydła, który je pasie aż do pierwszego u p u s t u (pierwszego upadnięcia śniegu). Zgodziwszy go, zganiają potem co rano wszyscy swe bydło na jedno umówione miejsce, a pastuch następnie bydło to pędzi na pastwisko. Jest on zwykle komornikiem u któregoś z gospodarzy, a zdarza się nawet, że miewa swoją własną także chałupę.
Do żniwa, czyli zbioru zżętych snopów z niewielkiej swego pola przestrzeni, rzadko kiedy chłop bierze najemnika, mogąc sam z parobkiem i synami (jeżeli ich ma) robocie tej podołać. Większe tylko obszary pój dworskich, bez najemnika obejść się nie mogą, i takowego, gdy trudność jest pozyskania ludzi miejscowych, poszukują i zwabiają w rozliczny sposób.
"Mistrzami w robieniu tą ostatnią są Górale, lud przybywający zdaleka, z ubogich górskich okolic Podtatrza, tęskniący za swemi halami, ale potrzebujący zarobku, aby w biednej swej ojczystej zagrodzie spędzić zimę na łonie rodziny. Próbowano górala osiedlić, zachęcając go nęcącemi ofiarami: napróżno! powracał zawsze do swoich. Górale ze swych hali i połonin schodzą także gromadami, pod przewodnictwem tak nazwanego majstra, który jak watażka posiada prawo zarządu, rozsądzania sporów i umawiania się o robotę. Najmują się do żniwa i do sianokosów na wymiar lub hurtem, i wtedy pracują z godnym podziwu zapałem, sumiennie, ale bez przeciążania siebie, z oględnością na siły, stanowiące cały ich kapitał".
"Ubieganie się wiejskich gospodarzy o górali, wywołało spekulacyę sprowadzania podgórskiej ludności galicyjskiej. Nędzny to jednak i niemoralny robotnik, gorszy od naszego bandocha. w Królestwie Polskiem. O ile więc góral stosunkowo tanim jest robotnikiem, o tyle owe włóczęgi podgórskie drogim. Górale rozchodzą się na wszystkie strony, a każda partya, raz dobrze przyjęta, ma już swoje okolice, których stale według możności się trzyma".
,,Niepodobna nareszcie pominąć coraz liczniej w ostatnich czasach przybywającej do Królestwa ludności rolnej (polskiej) z W. Ks. Poznańskiego, jakkolwiek ona ma tylko cechę półwędrownej, gdyż łatwo się osiedla, jeżeli warunki sprzyjające znajdzie po temu. Immigracya ta, o ile jest dobrowolną, a nie podszeptami przemysłowych handlarzy ludźmi wywołaną, przynosi korzyść krajowi; robotnik to bowiem wykształceńszy umysłowo,
a gdy trzeźwy, to porządny i użyteczny.
Handlem i przemysłem, w szerszem wyrazów tych znaczeniu, włościanie się nie zajmują, nie mogąc pod tym względem współzawodniczyć z zalegającymi wszystkie niemal targi żydami.
Pojawiają się jednak i wśród włościan przemysłowcy. Takiemi są np. gońce czyli ci co skupują i spędzają do Prus świnie; ubierają się oni w kurty czyli kuse kaftany różnej barwy i pochodzą zwykle z okolic Mszczonowa. W lasach znów pracują tak zwani b u d n i c y, których tryb życia już opisaliśmy. Osadnicy ci, skutkiem znacznego przetrzebienia już lasów, po większej części w rolników zamienieni, mało już zachowali cech wyróżniających ich od okolicznej ludności mazurskiej. Wielu z nich oddało się rzemiosłu, osobliwie tkactwu, gdy inni przyjęli służbę po dworach i miastach. O dzieciach takich osadników tkaczy, krąży następująca przypowiastka, dowodząca jak czułemi są ich starania o wychowanie tych dzieci
Tygodnik ilustrowany (1865) powiada: "W poszukiwaniu prac rolniczych, ludność (wędrowna za zarobkiem), z małym wyjątkiem, nie puszcza się nigdy daleko, co najwięcej z okolic ludnych przechodzi do mniej zaludnionych. Przybysze tacy zowią się zwykle Bandochami, zapewne dlatego, iż zbierają się w pewne bandy czyli gromady z jednej wsi, z jednej okolicy i w niedzielę po kościele wylegają, na jarmarki do poblizkiego miasteczka. Obozują na rynku, czasami dni kilka, póki obywatele i oficyaliści nie ugodzą ich, czy to razem czy częściowo. Zwykle odbywa się to w porze żniwa. Bandochy ugodzeni, ładują się na furmanki, lecz żadne z robotników lub robotnic nie siądzie bez obfitego litkupu, czyli poczęstnego wódką. Na czele takiej kawalkady pędzi wóz z grajkami, rzępolącemi od ucha, przy głośnych śpiewach reszty orszaku. Tak wjeżdżają do wsi wesoło i tańcami dzień kończą., aby nazajutrz rozpocząć znojną pracę z sierpem lub kosą,",