Ja w rodzinie jestem pierwsza i jak na razie jedyna, która się zajęła genealogią, odgrzebywaniem rodzinnych dokumentów i pamiątek. Z niechęcią jeszcze się nie spotkałam, raczej z dystansem, no bo po mi stare dokumenty, zdjęcia itp. Traktują mnie trochę jak nieszkodliwą dewiantkę, co to zamiast na kiecki, wydaje kasę na skany dokumentów i odpisy aktów (e tam, na kiecki też wydaję

!).
Najczęstszą reakcją jest zdziwienie, nie tylko, że mi się chce, ale że w ogóle takie dokumenty istnieją, i że można do nich dotrzeć. Dziwi to, że skąd ja wiem jakim statkiem pradziadek popłynął do Ameryki albo na którym folwarku pracował jego ojciec? Rodzina żartuje między sobą, że trzeba na mnie uważać, bo na każdego mam teczkę...
Przy bierności najbliższej rodziny, w poszukiwaniach bardzo pomogła mi ciocia, księgowa, która, jak to księgowa, żadnych papierów nie wyrzuca, bo szkoda i niezmiernie się ucieszyła mogąc mi je przekazać. A tam były ... skarby....
A ja mam jeden "niecny" plan, który wprowadzam w życie z całą premedytacją. Mam córkę, 5 lat, którą będę się starała zarazić pasją do genealogii. Na razie uwielbia przeglądać ze mną stare zdjęcia, zgadywać kto na nich jest, bardzo lubi, gdy opowiadam jej o jej dziadkach i pradziadkach. Jak przynosi jakiś rysunek czy dyplom z przedszkola (a nawet taki od dentysty "Dla dzielnego pacjenta"

), od razu daje mi go i mówi: "mamuś to do archibum"

(jakoś nie mogę jej przekonać, że to archiwum, a nie "archibum", ale niech i tak będzie!). I tak po cichutku marzę, że zainteresuję tego szkraba historią rodziny na tyle, że będę miała kiedyś pomocnika, że będzie komu przekazać te stosy dokumentów, że ona pociągnie to dalej.... Na razie jestem skuteczna
Pozdrawiam wszystkich bardzo ciepło w ten mroźny dzień,
Agata