To bardzo cenna uwaga, szczególnie przydatna dla wszystkich początkujących rodzinnych historyków.
Można powiedzieć przestroga.
W swojej karierze spotkałem wiele tego typu opowiastek i zazwyczaj żadna z nich nie wytrzymuje weryfikacji z dokumentami.
Bywają oczywiście przypadki, że gdzieś na dnie takiej legendy ukryte jest ziarenko prawdy, ale zazwyczaj ma się ono nijak do tego, co było w rzeczywistości.
Niekiedy zwracają się do mnie znajomi z prośbą o poradę genealogiczną i zaczynają od takich właśnie sensacji. Trzeba wiele wyczucia, bo zbyt stanowcze "sprowadzenie na ziemię" lub pytania o konkrety mogą spowodować pogorszenie stosunków towarzyskich - wszak odzieramy kogoś z jego marzeń i tradycji rodzinnych.
To tak, jak było z bohaterem "Konopielki" Redlińskiego i zakopanym pod gruszą złotym koniem, o którym całe pokolenia gospodarzy Taplar bajali w długie zimowe wieczory, marząc ile by za niego można było kupić.
Trzeba zawsze pamiętać, że jeśli odbieramy komuś jego legendę, to musimy dać coś z zamian. Dla nas jest oczywiste, że owym czymś jest prawda historyczna, wiedza o przodkach, ale pamiętajmy, ze nie dla każdego ma to jednakową wartość.
Niektórzy wolą tkwić w micie o niegdysiejszym majątku, o bliżej nieokreślonych bohaterskich przodkach, o świetlanej przeszłości, którą popsuł dziadzio utracjusz, albo podły zaborca.
Czasami lepiej jest takich ludzi zostawić w ich krainie fantazji
A skąd się to bierze?
Być może prowadzono na ten temat już jakieś badania?
Mogę tylko mówić o własnych domysłach opartych na tym, co zaobserwowałem.
Dość często u podłoża takich opowiastek leży jakieś zdarzenie lub okoliczność na tyle odległa w czasie, na tyle niejasno zapamiętana, że pozwala budować najbardziej fantastyczne interpretacje.
Wśród rodzin chłopskich krążą często opowiastki o nieślubnym pochodzeniu od dziedziców, a jako argumentację podaje się karierę przodka, albo fakt, że ktoś z dworu trzymał dziecko do chrztu.
Popularne są także legendy o wielkim majątku, który rozrasta się do połowy wsi. Były one szczególnie popularne w czasach gdy dla przeciętnego chłopa swobodny dostęp do ksiąg hipotecznych, do tabel uwłaszczeniowych i tym podobnych źródeł był nieznanym lądem.
Opowiastki te pojawiały się w czasach przedwojennych, gdy na jedno dziecko przypadało już kilka mórg ziemi, a przecież żyli jeszcze starsi, którzy pamiętali, że gospodarstwo było wielokroć większe. Wystarczyło pięćdziesiąt lat od uwłaszczenia by z 20 hektarów pozostały skrawki ziemi.
Czasami co bardziej obrotni chłopi inwestowali w ziemię, która stała się towarem. Na Kujawach w końcu XIX wieku gdy wielu chłopów ruszyło za ocean, ziemię mozna było kupić za niewielkie pieniądze.
Niektórzy chłopi wyspecjalizowali się w kupnie-sprzedaży i w krótkim czasie dorabiali się pokaźnych majątków. Wielu kupowało rozparcelowane folwarki nosząc się później niczym dziedzice i próbując dorabiać sobie życiorysy i genealogie.
Tu przypomina się opisana przez Reymonta W "Chłopach" postać Kaczmarskiego, który wcześniej zwał się Kaczmarkiem i kupował dworek od starego Borowieckiego.
Być może część z tych legend ma swoje podłoże w psychologii, w próbie poprawienia swojego samopoczucia. Opowieści takie miały dowartościować rodzinę w oczach innych.
Wystarczyło podobieństwo nazwiska, do nazwiska znanego jako szlacheckie, a już był pretekst do snucia opowiastek.
Utraty majątków, wydziedziczenia na skutek popełnionych mezaliansów, to jakby echa popularnych romansów zamieszczanych w prasie bulwarowej na przełomie XIX i XX wieku. Mogły stanowić inspirację.
Zarządzanie majątkiem dziedzica, pełnienie "ważnych" funkcji, "chodzenie z panem na polowania" to również dość popularne wątki.
To nic, ze zarządzanie sprowadzało się do pełnienia funkcji karbowego, że ważna funkcja, to foryś lub forczman, a chodzenie na polowanie odbywało się z całą wsią w formie nagonki - legenda zaczyna żyć własnym życiem.
Na ten temat można napisać książkę. Większość z nas ma w swoim dorobku konfrontację z takimi rodzinnymi legendami i zapewne może się tym podzielić, ku przestrodze "młodych" genealogów, którzy czasami starają się udowodnić prawdziwość takich przekazów, zamiast prowadzić badania nad historią rodzinną.
Często udowodnienie legendarnego szlachectwa przysłania przyjemność z odkrywania historii naszych przodków i staje się takim świętym Grallem
